NASZ CYKL: LEGENDY
SCHOLANDII
O tym jak siê ksi±¿ê Henryk ¿eni³…
Inselia - wyspa po³o¿ona na wschodnim wybrze¿u naszego pañstwa, s³ynie ze s³onecznych pla¿ i bujnej, rajskiej przyrody. Pewnie to te jej walory sprawiaj±, ¿e ka¿dego lata na wyspê przyje¿d¿aj± t³umy spragnionych odpoczynku ludzi.
Niektórzy z panów, odwiedzaj±cych wyspê, pragn± w spokoju, wraz z ma³¿onk± i sw± dziatw± poleniuchowaæ nad lazurowym morzem, dla innych za¶ czas spêdzony na wakacjach jest w³a¶nie tym spêdzonym najintensywniej. Ci panowie przybywaj± bowiem poznaæ swoje przysz³e ma³¿onki…
Jednym z takich przybyszów by³ ksi±¿ê faerski Henryk. Zjawi³ siê w kurorcie Green Point ju¿ na pocz±tku czerwca, wynaj±³ pokój w najlepszym hotelu i ju¿ nastêpnego dnia po przyje¼dzie rozpocz±³ swe polowanie.
I pewnie wszystko dalej potoczy³oby siê, powiedzmy sobie - typowo. Ksi±¿ê zadurzy³by siê niew±tpliwie w jakiej¶ ksiê¿nej - no, w najgorszym wypadku w baronowej - i po upojnym miesi±cu wróciliby, ju¿ razem, aby zamieszkaæ w ¶licznym pa³acyku pod Kanikogradem. Zapewne tak by siê w³a¶nie sta³o, gdyby nie utrudniaj±cy wszystkim ¿ycie demon Asmodeusz…
Na peryferiach Green Point swoj± knajpê prowadzi t³usty Tytus, kompan tego diabelskiego nasienia. Nietrudno w tym lokalu o spotkanie oprychów, ³ajdaków i innych typów spod ciemnej gwiazdy. W takim to w³a¶nie gronie przebywa i sam Asmodeusz, szukaj±c ochotników do sp³atania brzydkich figli jakiemu¶ porz±dnemu cz³owiekowi. Tym razem los pad³ na biednego ksiêcia Henryka.
* * *
Ksi±¿ê Henryk obudzi³ siê w wy¶mienitym humorze. ¦wie¿e, wyspiarskie powietrze dobrze robi³o jego p³ucom, ociê¿a³ym od cygar. Ksi±¿ê obmy³ swe cia³o, zadzwoni³ po ¶niadanie i zjad³szy je zszed³ na dó³. W holu hotelowym, oprócz portiera i dwóch boyów nie by³o nikogo. Wczasowicz usiad³ w fotelu, zapali³ cygaro i pocz±³ obmy¶laæ strategiê podrywu.
Zamy¶lony, nie zauwa¿y³, jak ch³opcy pracuj±cy w hotelu zbli¿yli siê do jego fotela. Stanêli tu¿ nad g³ow± ksiêcia i zaczêli rozmowê. To wybi³o z my¶li kawalera, który wyrwany z zadumy zapragn±³ zbesztaæ okrutnie smarkaczy. I zrobi³by to, gdyby nie fakt, i¿ ich rozmowa toczy³a siê na niezwykle ciekawy temat:
- To powiadasz, bracie, ¿e sama ksiê¿na dreamlandzkiej Solardii zawita³a na nasza wyspê? - spyta³ pierwszy.
- Obym tak pad³ trupem, ¿e prawdê mówiê. Tylko nie pokazuje siê publicznie. Powiadaj±, ¿e przyjecha³a sobie mê¿a znale¼æ - odpowiedzia³ mu drugi.
- Eeeeee, bujasz. Dlaczego mia³aby siê chowaæ, skoro szuka mê¿a?
- No w³a¶nie dlatego. Ksiê¿na jest strasznie bogata i boi siê, ¿e wyznania kandydatów s± nieszczere, gdy¿ ci czyhaj± tylko na jej fortunê. Czeka, a¿ kto¶ pokocha j± za to, ¿e ma dobre serce, nie za¶ za to, ¿e posiada fortunê.
- To gdzie teraz ona jest?
- S³ysza³em, ¿e wynajê³a pokój na piêtrze jakiej¶ paskudnej speluny, chwileczkê… „U Tytusa”, czy jako¶ tak…
Wtem ksi±¿ê wsta³ z fotela, poci±gn±³ za rêkaw dobrze poinformowanego ch³opaka, zaprowadzi³ go pod schody, wcisn±³ w kieszeñ dziesi±tkê arminów i powiedzia³ do niego:
- Po pierwsze: jak nazywa siê ta knajpa i gdzie siê ona znajduje? Po drugie: czy to s± pewne informacje?
- Po pierwsze: „U Tytusa” i znajduje siê ona w pó³nocnej czê¶ci miasta. Po drugie: mój szwagier nigdy nie k³amie - odpar³ rezolutny ch³opak.
Ksi±¿ê pu¶ci³ boya i natychmiast uda³ siê w kierunku wyj¶cia. Mia³ ju¿ opu¶ciæ hotel, gdy nagle cofn±³ siê, wrêczy³ swemu informatorowi kolejn± dychê i powiedzia³:
- Pary z gêby nie puszczaæ…
Doro¿karz wioz±cy ksiêcia zdziwi³ siê wielce, gdzie to tak wielmo¿ny pan ma zamiar siê udaæ, ale przecie¿ zawióz³ ksiêcia na miejsce. Ten, gdy tylko powóz zatrzyma³ siê, wyskoczy³ z niego jak wiejski ch³opak z bryczki i pogna³ co si³ do karczmy.
Gdy znalaz³ siê ju¿ w ¶rodku, przestraszy³ siê, ¿e to jednak jaka¶ pomy³ka. Speluna by³a wyj±tkowo obrzydliwa. Przy najbli¿szym,. brudnym stole siedzia³o dwóch oprychów i poci±ga³o z kufli piwo. W przeciwleg³ym k±cie siedzia³a jaka¶ postaæ, której p³ci ksi±¿ê nie móg³ rozpoznaæ. Za barem sta³ t³usty Tytus. Do niego w³a¶nie podszed³ ksi±¿ê.
-Ej¿e, czy to prawda, ¿e w twojej knajpie zatrzyma³a siê pewna panna z dalekiego kraju? - powiedzia³ przyciszonym g³osem.
- A tak - odpar³ t³u¶cioch - jest tutaj taka. Dziwna tylko jaka¶. Zamieszka³a w takiej norze, a maniery ma jakie¶ pañskie. Diabli j± tam wiedz±…
- Gdzie ona teraz jest? - oczy ksiêcia Henryka rozjarzy³y siê niczym wêgielki.
- A tu siedzi - powiedzia³ gruby i wskaza³ na postaæ w k±cie.
Tyle wystarczy³o. Ksi±¿ê wsta³ od baru, wypi±³ pier¶, odchrz±kn±³ i momentalnie og³osi³:
- Jam polne kwiaty rwa³, jam rwa³ i ró¿e, lecz có¿ piêkniejszego nad tw± ¶liczn± buziê? - to rzek³szy usiad³ tu¿ za plecami panny.
- Ach, któ¿ ty. Czy¿bym mia³a przyjemno¶æ ciebie znaæ, panie? - zapyta³a ksiê¿na, nie odwracaj±c siê do ksiêcia Henryka.
- Nie, o przecudna! Nigdy¶ mnie jeszcze nie widzia³a. Ale ujrza³o mnie twoje serce, bo moje przys³a³o jemu mój obraz.
- Co¶ ty, jasnowidz?
Zdziwi³a ksiêcia taka niska bezpo¶rednio¶æ, ale prze³kn±³ j± i ci±gn±³ dalej:
- Nie, kwiecie liliowy… jam nie jasnowidz, jam twój s³uga, który oczarowan tw± dobroci± i piêkno¶ci±, usi³uje zaskarbiæ sobie tw± przyja¼ñ…nie licz±c na nic wiêcej.
- Tylko przyja¼ñ - udaj±c rozczarowanie powiedzia³a ksiê¿na.
- O pani! Je¶li by¶ zgodzi³a siê zostaæ m± ¿on±, ja zosta³bym najszczê¶liwszym cz³owiekiem na ziemi.
- Och, tylu ju¿ obiecywa³o…
- Ale tylko ja kocham pani± wiernie i od pierwszego spojrzenia. Niech¿e siê pani odwróci, na mi³o¶æ Bosk±, bo zmys³y postradam. Królowo serca mego!
- A zostaniesz mym mê¿em?
- Zostanê - ksi±¿ê Henryk waln±³ siê piê¶ci± w pier¶.
- Na pewno?
- Jak mi Bóg mi³y!
- A jak nie?
- Co jak nie?
- A jak nie zostaniesz mym mê¿em?
- Wtedy, wtedy… - ksi±¿ê szuka³ oczyma czego¶ po knajpie - wtedy niechaj sto razy poca³ujê zadek tego t³u¶ciocha Tytusa! - wielce zadowolony z tego mimowolnego zak³adu, ksi±¿ê zar¿a³ niepohamowanym ¶miechem.
- W takim razie pójd¼ w me ramiona Henryczku - powiedzia³a ksiê¿na i odwróci³ siê… ten pod³y z³o¶liwiec Asmodeusz, g³aszcz±c swoj± kruczo-czarn± brodê. - Chcesz byæ mym mê¿em?
Ksi±¿ê Henryk zdêbia³. Przetar³ oczy. Faktycznie, miast bogatej ksiê¿nej o piskliwym g³osiku, mia³ przed sob± brodatego mê¿czyznê, na wskro¶ przypominaj±cego tego biesa z ludowych opowiadañ. Widaæ, ³otr do perfekcji wyuczy³ siê na¶ladowania damskiego g³osu.
Ksi±¿ê lêkliwie spojrza³ w stronê wyj¶cia, lecz tam drogê ucieczki zatarasowa³o ju¿ owych dwóch oprychów, siedz±cych dotychczas przy drzwiach.
I jeszcze d³ugo tego dnia s³ychaæ by³o g³o¶ne: siedemdziesi±t jeden, siedemdziesi±t dwa…
* * *
By³ ch³odny poranek, kiedy to na pok³adzie statku udaj±cego siê na kontynent pojawi³ siê pochmurny ksi±¿ê Henryk. Kapitan statku pozwoli³ sobie wyraziæ zdziwienie tak szybkim powrotem ksiêcia z wyspy. W odpowiedzi otrzyma³ tylko g³o¶ne spluniêcie przez lewe ramiê…
zebra³ Draszyr Arudipuk
Owo opowiadanie jest jednym z najm³odszych podañ ludu scholandzkiego. ¦wiadcz± o tym zarówno styl i jêzyk utworu, jak i niektóre fakty zawarte w tre¶ci - np. gdy ksi±¿ê Henryk wrêcza boyowi hotelowemu 10 arminów.
Jest wielce prawdopodobne, i¿ wydarzenie, o którym traktuje opowiadanie mia³o miejsce naprawdê. Rzecz jasna, ¿e nie w identycznej postaci. Nawyk³ do gawêdziarstwa lud scholandzki zapewne okrasi³ niefortunn± przygodê osoby z „wy¿szych sfer” postaciami fantastycznymi, wystêpuj±cymi w innych podaniach.
|