Poprzednie numery: #1, #2, #3, #4, #5

SCHOLANDER

JEDYNA NAPRAWDÊ NIEZALE¯NA GAZETA SCHOLANDII. TWOJA GAZETA !!!

NUMER 6, 8 lutego 2003. 

Wydawca, spó³ka Scholander sp.z.o.o., Adres: [email protected]

DWA HYMNY

        Scholandia bêd±c m³odym pañstwem posiada do¶æ ubogie dziedzictwo kulturowe. Bogata tradycja ziem zajmowanych przez ni± obecnie nie ma tutaj znaczenia, gdy¿ Scholandia jest spadkobierczyni± poprzednich pañstw tylko w nik³ym, terytorialnym sensie (por. W³osi a Rzymianie czy Rumunia a Dakowie). Niewielu spo¶ród nas jest potomkami mieszkañców kultury delfickiej, elfickiej czy scholijskiej. 
        Badaj±c dzieje ziem przez nasz zamieszkiwanych, mo¿emy, co jest nawet wskazane, wzorowaæ siê na nich, odnosiæ siê do nich ze szczególnym zainteresowaniem. Jednak nigdy nie powinni¶my mówiæ, i¿ s± to nasze dzieje czy nawet dzieje naszego pañstwa. Bo nie s±.
        Poczyniony wstêp ma podwójne zadanie. Z jednej strony, ma staæ siê apelem do wszystkich scholandzkich artystów, by tworzyli dzie³a, które stan± siê podwalinami dla przysz³ych dokonañ. Pocz±tek dziedzictwa scholandzkiego jest bowiem tu i teraz.
        Króciutkie wprowadzenie ma tak¿e drugie, mniej wznios³e, lecz bardziej konkretne zadanie. Ma ukazaæ, i¿ s³uszna jest idea w rozstrzyganiu o naszych symbolach narodowych (przede wszystkim hymnu) na drodze konkursu, gdy¿ zbyt krótka historia naszego pañstwa nie daje nam mo¿liwo¶ci takiej, by owe symbole utwierdza³y siê na gruncie tradycji. 
        Pochwa³a nale¿y siê prefektowi prowincji Delty, Alexiosowi Taurinosowi, który og³osi³ plebiscyt na hymn dla Delty. Mo¿na siê przecie¿ by³o zg³osiæ do pani profesor Loba z Królewskiego Uniwersytetu, by ta wyszuka³a jakiego¶ utworu lirycznego, pozostawionego przez które¶ z piêciu plemion tworz±cych kulturê delfick±. Starodawny tekst ³adnie prezentowa³by siê i ¶wiadczy³by - fa³szywie - o d³ugiej tradycji prowincji. Ale przede wszystkim nie by³by nasz w rozumieniu dzisiejszych mieszkañców Delty. A to dyskwalifikowa³oby go.
        Przejd¼my teraz do historii wa¿niejszego hymnu, hymnu ca³ej Scholandii. Jego historia jest…¿adna. Nie ma jej. Hymn nie zosta³ na pewno ustanowiony na drodze konkursu (ten nie zosta³ bowiem og³oszony). Byæ mo¿e zosta³ nam nadany, jednak i o tym nie ¶wiadcz± ¿adne dokumenty. Ot, jest i tyle.
        ¦ledz±c tekst hymnu, widzimy, i¿ nie jest to tekst historyczny, o czym, prócz jêzyka ¶wiadczy zwrot Nowy ¦wiat. Dla ¿adnych z wcze¶niejszych ludów zamieszkuj±cych te terytoria, nie by³ one nowym ¶wiatem. Tylko Scholandczycy wyra¿aj± siê w ten sposób o tych ziemiach. 
        Wiedz±c o tym, i¿ nasz hymn jest tekstem nam wspó³czesnym, zwróæmy uwagê na to, kto jest w nim podmiotem lirycznym. Niew±tpliwie jeste¶my to my, Scholandczycy!!! To my zwracamy siê do Boga by ten chroni³ naszego monarchê, to my budujemy sobie dobrobyt w Nowym ¦wiecie. A czy tego naprawdê chcemy? Nie wiadomo. Nikt nas przecie¿ o zdanie nie pyta³… 

PS. W felietonie poruszam sprawê tylko jednego z symboli narodowych - hymnu. Nie czepiam siê (przepraszam za kolokwializm) ani god³a ani tez flagi. Uwa¿am bowiem, i¿ rozstrzyganie o nich na drodze konkursu mog³oby nie przynie¶æ po¿±danych rezultatów. Z tego tytu³u, ustanowienie zarówno flagi jak i god³a, odnosz±cych siê do rodziny monarszej wydaje siê byæ uzasadnione. 

W KRAJU

Dreamland czy nie on – oto jest pytanie!
Ostatnie dwa tygodnie up³ynê³y pod znakiem afery manewrowej. Dreamland manewrowa³ otó¿ z Leblandi±, a co nam do tego? Okaza³o siê, ¿e bardzo du¿o. By³o kryzysowe posiedzenie rz±du, by³a Rada Koronna, by³o motanie nowych przymierzy – i nawet Zjazd w Grodzisku (Sarmacja), tak fetowany przez nasz± konkurencjê. I jeszcze zakup nowych wojennych zabawek. Tylko po co? ¯eby pograæ mocarstwow± rolê? ¯eby komu¶ co¶ pokazaæ? Jeszcze o nas pisz±, ¿e nie wiemy dok±d (Trybuna). No i dobrze! Nie musimy donik±d – dobrze nam w domu. Kochaæ siê mo¿emy ze wszystkimi, nawet manewrowaæ, jak komu wola do tego, ale po co siê pchaæ prosto w wirtualne kryzysy? Trochê realizmu, panowie! Bierzmy siê za budowê naszego kraju.


Nowe miasta – ile ich?
Najpierw powsta³o 18 miast otwartych (je¶li dobrze liczymy). Teraz robi siê do nich strony, na razie piêæ, mówi± o nastêpnych. £adnie to, strona jest, mo¿na „pomieszkaæ”. Ale po co tyle? Mo¿e trzy-cztery miasta w ca³ej Scholandii wystarczy³yby? Po co siê rozdrabniaæ? Wiêcej mieszkañców ³atwiej co¶ nowego stworzy, potencja³ wiêkszy, energia wiêksza – jest szansa na ciekawe ¿ycie i dalszy wzrost. Nasze zdanie: Mniej, a lepiej!


Gdzie jest Premier?
Nie ma! Od trzech tygodni nikt ju¿ o nim nie s³ysza³ – konkurencja (Spectator) te¿. Postanowili¶my wiêc razem go poszukaæ. A je¶li nie znajdziemy, to mo¿e poszukamy w Kancelarii Koronnej dokumentu jego dymisji? Dlaczego baron (szlachetny) sobie olewa, a reszta rz±du udaje, ¿e nic siê nie dzieje? Po co takie premier? Jak tak dalej pójdzie, to w konstytucyjnej monarchii w³adza znajdzie siê ca³kiem w rêkach Króla, który wydaje siê jako jedyny wiedzieæ, czego chce – choæ niekoniecznie zawsze ma racjê (Dreamland!). A absolutnej monarchii to ju¿ na pewno nie chcemy, nie tak? Przy okazji: Ministra Kultury te¿ ju¿ dawno nikt nie widzia³, mo¿e jednak kto¶ wie, gdzie on siê podziewa?


Wybory – tylko kogo?
Król og³osi³ w³a¶nie wybory do Parlamentu. Wybory wa¿ne, tylko kogo tu wybieraæ. Kandydatów nie znamy, partie poprawi³y swoje strony, ale co¶ siê nie pal± do wyborczej kampanii, nie widaæ, nie s³ychaæ ... Obud¼cie siê, drodzy obywatele, bo ani siê nie spodziejecie, a tu jaki¶ typ spod ciemnej gwiazdy bêdzie wami rz±dzi³...

Og³oszenie

Redakcja Scholandra poszukuje osób chc±cych wspó³tworzyæ t± gazetê. Wymagana jest orientacja w ¿yciu politycznym i spo³ecznym Scholandii, oraz innych pañstw wirtualnych. Zapewniamy godziwe wynagrodzenie.

Redakcja

Niniejszy felieton mia³ ukazaæ siê w drugiej po³owie grudnia zesz³ego roku, po scholandzkim ¶wiêcie narodowym. Jednak ¶wi±teczna atmosfera tamtych dni wp³ynê³a na kolegium redakcyjne na tyle, i¿ to postanowi³o od³o¿yæ publikacjê „b³otnego artyku³u” na pó¼niejszy, bardziej powszedni termin…

REDAKCJA

Ci, którzy nie wypadli kozie spod ogona…

        Sta³o siê! Nareszcie! Liczna cz³onków Izby Szlachty w koñcu powiêkszy³a siê! Mamy oto w naszym pañstwie ju¿ kilkunastu takich, którzy przestali byæ byle-kim¶ a stali siê, no w³a¶nie…Kim¶.
        Król nada³ tytu³y szlacheckie. Swoj± drog±, ciekawe, czy wraz z nadaniem wstrzykiwano kandydatom do¿ylnie atrament, aby krew niedawnego plebsu zrobi³a siê nieco bardziej b³êkitna… Nie, bez ¶miechu, to na prawdê bardzo wa¿ne. Oto bowiem grupka przedstawicieli gatunku homo sapiens d¼wignê³a siê na wy¿szy poziom i stanowi teraz jego szlachetna odmianê. I niech Bóg broni, przed mieszaniem owej szlachetnej odmiany z plebsem1 Przenigdy! Któ¿ to bowiem widzia³, aby krzy¿owaæ rasowego charta afgañskiego z podwórkowym kundlem? I nie chodzi tu wcale o zwyk³y mezalians. Gra toczy siê o wiêksz± stawkê - o to by nie marnowaæ cennych genów. By „b³êkitny potencja³” zosta³ w godny sposób wykorzystany. 
        Ech, szkoda gadaæ, ciê¿ko teraz ¿yæ! No, bo powied¼cie Pañstwo sami: Kiedy¶ biega³ sobie cz³owiek po ulicach, dajmy na to naszej Scholopolis, czy te¿ Mons Reale, u¶miecha³ siê na wszystkie strony i suszy³ zêby poprzez „Dzieñ dobry pani, dzieñ dobry panu!” A teraz? Niech no na przyk³ad nawinie siê taki, co to ju¿ z innej gliny ulepiony i spróbuj wtedy, bracie powiedzieæ „Dzieñ dobry panu”! Ten zaraz naindyczy siê gro¼nie, ¶ci±gnie rêkawiczkê (choæ to ¶rodek lata) i wymierzy policzek, mówi±c przy tym z nieukrywanym obrzydzeniem „ Jam dla ciebie chamie, nie pan a Ja¶nie O¶wiecony Ksi±¿ê!” I trzeba bêdzie zagry¼æ wargi, spu¶ciæ oczy i podwin±wszy ogon przeprosiæ Ja¶nie O¶wieconego, ¿e nie wiedzieli¶my co i jak, ¿e ot, durny z nas plebs. Mo¿e wybaczy…
        I na koniec co¶ na pocieszenie. Oto, plebsie drogi, mo¿e nie jest tak ¼le. Mo¿e nie jest jednak tak, ¿e jedni lepieni s± z br±zu, drudzy z gliny a jeszcze inni z krowich placków. Mo¿e tak wcale nie jest. Czyta³em bowiem w jednej Ksiêdze, ¿e ponoæ wszyscy jeste¶my z jednej owczarni.

Draszyr Arudipuk

TUTAJ 


JEST


 MIEJSCE


NA TWOJA 


REKLAMÊ

NASZ CYKL: LEGENDY SCHOLANDII

O tym jak siê ksi±¿ê Henryk ¿eni³…

          Inselia - wyspa po³o¿ona na wschodnim wybrze¿u naszego pañstwa, s³ynie ze s³onecznych pla¿ i bujnej, rajskiej przyrody. Pewnie to te jej walory sprawiaj±, ¿e ka¿dego lata na wyspê przyje¿d¿aj± t³umy spragnionych odpoczynku ludzi. 
          Niektórzy z panów, odwiedzaj±cych wyspê, pragn± w spokoju, wraz z ma³¿onk± i sw± dziatw± poleniuchowaæ nad lazurowym morzem, dla innych za¶ czas spêdzony na wakacjach jest w³a¶nie tym spêdzonym najintensywniej. Ci panowie przybywaj± bowiem poznaæ swoje przysz³e ma³¿onki…
          Jednym z takich przybyszów by³ ksi±¿ê faerski Henryk. Zjawi³ siê w kurorcie Green Point ju¿ na pocz±tku czerwca, wynaj±³ pokój w najlepszym hotelu i ju¿ nastêpnego dnia po przyje¼dzie rozpocz±³ swe polowanie.
          I pewnie wszystko dalej potoczy³oby siê, powiedzmy sobie - typowo. Ksi±¿ê zadurzy³by siê niew±tpliwie w jakiej¶ ksiê¿nej - no, w najgorszym wypadku w baronowej - i po upojnym miesi±cu wróciliby, ju¿ razem, aby zamieszkaæ w ¶licznym pa³acyku pod Kanikogradem. Zapewne tak by siê w³a¶nie sta³o, gdyby nie utrudniaj±cy wszystkim ¿ycie demon Asmodeusz…
          Na peryferiach Green Point swoj± knajpê prowadzi t³usty Tytus, kompan tego diabelskiego nasienia. Nietrudno w tym lokalu o spotkanie oprychów, ³ajdaków i innych typów spod ciemnej gwiazdy. W takim to w³a¶nie gronie przebywa i sam Asmodeusz, szukaj±c ochotników do sp³atania brzydkich figli jakiemu¶ porz±dnemu cz³owiekowi. Tym razem los pad³ na biednego ksiêcia Henryka.

* * * 

          Ksi±¿ê Henryk obudzi³ siê w wy¶mienitym humorze. ¦wie¿e, wyspiarskie powietrze dobrze robi³o jego p³ucom, ociê¿a³ym od cygar. Ksi±¿ê obmy³ swe cia³o, zadzwoni³ po ¶niadanie i zjad³szy je zszed³ na dó³. W holu hotelowym, oprócz portiera i dwóch boyów nie by³o nikogo. Wczasowicz usiad³ w fotelu, zapali³ cygaro i pocz±³ obmy¶laæ strategiê podrywu. 
          Zamy¶lony, nie zauwa¿y³, jak ch³opcy pracuj±cy w hotelu zbli¿yli siê do jego fotela. Stanêli tu¿ nad g³ow± ksiêcia i zaczêli rozmowê. To wybi³o z my¶li kawalera, który wyrwany z zadumy zapragn±³ zbesztaæ okrutnie smarkaczy. I zrobi³by to, gdyby nie fakt, i¿ ich rozmowa toczy³a siê na niezwykle ciekawy temat: 
          - To powiadasz, bracie, ¿e sama ksiê¿na dreamlandzkiej Solardii zawita³a na nasza wyspê? - spyta³ pierwszy. 
          - Obym tak pad³ trupem, ¿e prawdê mówiê. Tylko nie pokazuje siê publicznie. Powiadaj±, ¿e przyjecha³a sobie mê¿a znale¼æ - odpowiedzia³ mu drugi.
          - Eeeeee, bujasz. Dlaczego mia³aby siê chowaæ, skoro szuka mê¿a?
          - No w³a¶nie dlatego. Ksiê¿na jest strasznie bogata i boi siê, ¿e wyznania kandydatów s± nieszczere, gdy¿ ci czyhaj± tylko na jej fortunê. Czeka, a¿ kto¶ pokocha j± za to, ¿e ma dobre serce, nie za¶ za to, ¿e posiada fortunê.
          - To gdzie teraz ona jest?
          - S³ysza³em, ¿e wynajê³a pokój na piêtrze jakiej¶ paskudnej speluny, chwileczkê… „U Tytusa”, czy jako¶ tak…
Wtem ksi±¿ê wsta³ z fotela, poci±gn±³ za rêkaw dobrze poinformowanego ch³opaka, zaprowadzi³ go pod schody, wcisn±³ w kieszeñ dziesi±tkê arminów i powiedzia³ do niego:
          - Po pierwsze: jak nazywa siê ta knajpa i gdzie siê ona znajduje? Po drugie: czy to s± pewne informacje?
          - Po pierwsze: „U Tytusa” i znajduje siê ona w pó³nocnej czê¶ci miasta. Po drugie: mój szwagier nigdy nie k³amie - odpar³ rezolutny ch³opak. 
          Ksi±¿ê pu¶ci³ boya i natychmiast uda³ siê w kierunku wyj¶cia. Mia³ ju¿ opu¶ciæ hotel, gdy nagle cofn±³ siê, wrêczy³ swemu informatorowi kolejn± dychê i powiedzia³: 
          - Pary z gêby nie puszczaæ…


          Doro¿karz wioz±cy ksiêcia zdziwi³ siê wielce, gdzie to tak wielmo¿ny pan ma zamiar siê udaæ, ale przecie¿ zawióz³ ksiêcia na miejsce. Ten, gdy tylko powóz zatrzyma³ siê, wyskoczy³ z niego jak wiejski ch³opak z bryczki i pogna³ co si³ do karczmy. 
          Gdy znalaz³ siê ju¿ w ¶rodku, przestraszy³ siê, ¿e to jednak jaka¶ pomy³ka. Speluna by³a wyj±tkowo obrzydliwa. Przy najbli¿szym,. brudnym stole siedzia³o dwóch oprychów i poci±ga³o z kufli piwo. W przeciwleg³ym k±cie siedzia³a jaka¶ postaæ, której p³ci ksi±¿ê nie móg³ rozpoznaæ. Za barem sta³ t³usty Tytus. Do niego w³a¶nie podszed³ ksi±¿ê. 
          -Ej¿e, czy to prawda, ¿e w twojej knajpie zatrzyma³a siê pewna panna z dalekiego kraju? - powiedzia³ przyciszonym g³osem.
          - A tak - odpar³ t³u¶cioch - jest tutaj taka. Dziwna tylko jaka¶. Zamieszka³a w takiej norze, a maniery ma jakie¶ pañskie. Diabli j± tam wiedz±…
          - Gdzie ona teraz jest? - oczy ksiêcia Henryka rozjarzy³y siê niczym wêgielki.
          - A tu siedzi - powiedzia³ gruby i wskaza³ na postaæ w k±cie.
Tyle wystarczy³o. Ksi±¿ê wsta³ od baru, wypi±³ pier¶, odchrz±kn±³ i momentalnie og³osi³:
          - Jam polne kwiaty rwa³, jam rwa³ i ró¿e, lecz có¿ piêkniejszego nad tw± ¶liczn± buziê? - to rzek³szy usiad³ tu¿ za plecami panny.
          - Ach, któ¿ ty. Czy¿bym mia³a przyjemno¶æ ciebie znaæ, panie? - zapyta³a ksiê¿na, nie odwracaj±c siê do ksiêcia Henryka.
          - Nie, o przecudna! Nigdy¶ mnie jeszcze nie widzia³a. Ale ujrza³o mnie twoje serce, bo moje przys³a³o jemu mój obraz. 
          - Co¶ ty, jasnowidz?
          Zdziwi³a ksiêcia taka niska bezpo¶rednio¶æ, ale prze³kn±³ j± i ci±gn±³ dalej: 
          - Nie, kwiecie liliowy… jam nie jasnowidz, jam twój s³uga, który oczarowan tw± dobroci± i piêkno¶ci±, usi³uje zaskarbiæ sobie tw± przyja¼ñ…nie licz±c na nic wiêcej.
          - Tylko przyja¼ñ - udaj±c rozczarowanie powiedzia³a ksiê¿na. 
          - O pani! Je¶li by¶ zgodzi³a siê zostaæ m± ¿on±, ja zosta³bym najszczê¶liwszym cz³owiekiem na ziemi.
          - Och, tylu ju¿ obiecywa³o…
          - Ale tylko ja kocham pani± wiernie i od pierwszego spojrzenia. Niech¿e siê pani odwróci, na mi³o¶æ Bosk±, bo zmys³y postradam. Królowo serca mego!
          - A zostaniesz mym mê¿em?
          - Zostanê - ksi±¿ê Henryk waln±³ siê piê¶ci± w pier¶.
          - Na pewno?
          - Jak mi Bóg mi³y!
          - A jak nie?
          - Co jak nie?
          - A jak nie zostaniesz mym mê¿em?
          - Wtedy, wtedy… - ksi±¿ê szuka³ oczyma czego¶ po knajpie - wtedy niechaj sto razy poca³ujê zadek tego t³u¶ciocha Tytusa! - wielce zadowolony z tego mimowolnego zak³adu, ksi±¿ê zar¿a³ niepohamowanym ¶miechem.
          - W takim razie pójd¼ w me ramiona Henryczku - powiedzia³a ksiê¿na i odwróci³ siê… ten pod³y z³o¶liwiec Asmodeusz, g³aszcz±c swoj± kruczo-czarn± brodê. - Chcesz byæ mym mê¿em?
          Ksi±¿ê Henryk zdêbia³. Przetar³ oczy. Faktycznie, miast bogatej ksiê¿nej o piskliwym g³osiku, mia³ przed sob± brodatego mê¿czyznê, na wskro¶ przypominaj±cego tego biesa z ludowych opowiadañ. Widaæ, ³otr do perfekcji wyuczy³ siê na¶ladowania damskiego g³osu. 
Ksi±¿ê lêkliwie spojrza³ w stronê wyj¶cia, lecz tam drogê ucieczki zatarasowa³o ju¿ owych dwóch oprychów, siedz±cych dotychczas przy drzwiach.
I jeszcze d³ugo tego dnia s³ychaæ by³o g³o¶ne: siedemdziesi±t jeden, siedemdziesi±t dwa…

* * *

          By³ ch³odny poranek, kiedy to na pok³adzie statku udaj±cego siê na kontynent pojawi³ siê pochmurny ksi±¿ê Henryk. Kapitan statku pozwoli³ sobie wyraziæ zdziwienie tak szybkim powrotem ksiêcia z wyspy. W odpowiedzi otrzyma³ tylko g³o¶ne spluniêcie przez lewe ramiê… 

zebra³ Draszyr Arudipuk


Owo opowiadanie jest jednym z najm³odszych podañ ludu scholandzkiego. ¦wiadcz± o tym zarówno styl i jêzyk utworu, jak i niektóre fakty zawarte w tre¶ci - np. gdy ksi±¿ê Henryk wrêcza boyowi hotelowemu 10 arminów. 
Jest wielce prawdopodobne, i¿ wydarzenie, o którym traktuje opowiadanie mia³o miejsce naprawdê. Rzecz jasna, ¿e nie w identycznej postaci. Nawyk³ do gawêdziarstwa lud scholandzki zapewne okrasi³ niefortunn± przygodê osoby z „wy¿szych sfer” postaciami fantastycznymi, wystêpuj±cymi w innych podaniach.



JESTE¦MY WASZ¡ GAZET¡, WIÊC PISZCIE J¡ Z NAMI! JAKIE DZIA£Y JESZCZE CHCECIE? POWIEDZCIE TO NAM, A NAWET ZAJMIJCIE SIÊ NIMI. ZAPRASZAMY DO WSPÓ£PRACY!

PISZCIE DO NAS: [email protected]